Sobotni, wczesny poranek. Termometr w zabudowanej Warszawie pokazuje jednoznacznie: jest odwilż! Co nas czeka na falenickiej trasie? Chodniki nie pozostawiają złudzeń: buty zatapiają się w pośniegowej brei. W lesie pewnie ślisko, mokro, więc o ściganiu się nie będzie mowy. Docieramy do biura zawodów. Wydawanie numerów idzie bardzo sprawnie. Rozgrzewka w okolicach startu, a tam...fantastycznie ubity śnieg, biało, wręcz bajkowo.
Nadchodzi godzina startu. Dwoje z nas wystartowało dwie minuty wcześniej, razem z czołówką, ja z całą resztą. Odliczanie: pięć...cztery...trzy...dwa...jeden! Duża część osób ruszyła z kopyta do przodu, ja próbuję uplasować się w dobrym miejscu, wiem, że wyprzedzanie będzie trudne. Na trasie wydeptywane są wąskie ścieżki, po bokach kopny śnieg. Po pierwszych metrach na dzień dobry podbieg. Przed nami jeszcze...20! Tak, tak, kto by pomyślał, że na obrzeżach Warszawy znajdzie się miejsce, gdzie można będzie zorganizować zawody górskie. Na szczęście tam gdzie są podbiegi, tam i muszą być zbiegi, a wraz z nimi chwila złapania oddechu. Niewiele jest czasu by spojrzeć na pulsometr, trzeba być iście skupionym, by nie potknąć się o wystające korzenie, nie postawić krzywo stopy na nierównym terenie. Pierwsza pętla: jeszcze ciasno, chociaż za sobą słyszę ciężki oddech. Raz kogoś wymijam, za chwilę ktoś mnie. Druga pętla: podbiegi robią się jakoś bardziej strome, a temperatura wciąż rośnie. Podwijam rękawy, zdejmuję opaskę. Nogi nie chcą pokonywać wzniesień, głowa daje sygnały ciału, by zwolniło. Ale kto by słuchał próżnych głosów! Utrzymuję tempo, kończę drugie okrążenie, w tym samym czasie mija mnie czołówka i wpada na metę. Z żalem, ale i wolą walki skręcam, by rozpocząć pokonywanie trzeciej pętli. Jeszcze tylko 3,3 km. Nie taki kilometraż się robiło. Chwilowo rozjaśnia mi się umysł, podziwiam leśne tereny, upajam się bielą śniegu. Zaczynam wymijać masowo ludzi, to dodaje mi skrzydeł. Widzę tabliczkę: 9 km. Przede mną i za mną pusto, czuję pewnego rodzaju wolność, więc rozkazuję ciału jeszcze przyspieszyć i pokonać ostatni podbieg, jestem na górze, pochylam się do przodu i jak torpeda sunę w dół, tętno osiąga szczyty, ale to nic, przede mną ostatnia prosta, słyszę wiwaty, napis: META. I już...cała trójka naszej drużyny Vege Runners udaje się do szkoły, która na dziś zamieniła się w biuro zawodów i maleńką wioskę biegową. Falenica gości biegaczy przez całą zimę, od grudnia do marca. To cykl zawodów, które odbywają się na trzech dystansach: 3,3 km, 6,6 km oraz 10 km. Bieg do prostych nie należy, jednak pomijając kwestię fantastycznej, rodzinnej atmosfery, to czas sprawdzenia swojej siły biegowej. Jeśli ktoś przygotowuje się do maratonu i potrzebuje ostrego kopa wraz z początkiem sezonu, po prostu musi tu przyjechać i powalczyć nawet nie o miejsce, nie o nagrodę, ale o tę moc, która nie pozwala odpuścić i przystanąć w trakcie największego zmęczenia. Do zobaczenia na trasie! |